Siedzę przy Nguyễn Thị Thập. Nguyen This and That. Nie mogę spamiętać
który po raz wtóry żywię się w fast-fat blast-foodzie. Patrząc na
wietnamskie obłości włącza się u mnie Pawłowa odruch - dziś pobiegnę,
Teeryxa taśmy porozciągam. 32 lata. Brzuch ma tendencję do tego by
przyglądać się mym stopom. Przestań się gapić, świrze, już biegnę, już
biegnę!
Kwadrat mój przy Nguyễn Văn Linh przemierzam, jak zwierzę na
wybiegu się czuję. Rzesza zębów obecnych i nieobecnych się w moją
stronę szczerzy. Niekoniecznie do mnie.
Ledwo miesiąc a już materiału zmęczenie.
Jakaś niewiasta uśmiecha się..
- Hey, do you speak English? - z nadzieją złudną zagaję.
- Không (oczy tępe, od telenoweli stępiałe).
To spadaj na bambus! O, sorry, nie na miejscu żart taki. Zapomniałem, że wycięły wszystko wrzaskliwe pokraki.
Spod pióra szlam mi wypływa, rozbryzgał się na kartce znowu.
Temperatura.
RnB w stylu wietnamskim katują mnie przy teriyaki pseudo kanapce. Chyba po to bym szybciej zjadł. A strawił? Może wolniej, może wcale, a może za lasem..wyciętym..zwymiotuję.
Właśnie chłop, lat na oko 20cia, pod kastetem "Bad" ugina się, prężąc Morze Martwe swojej klaty.
Zadławił RnB na lokalnej przebojów liście.
W liczbie ich siła i tym kiedyś świat zawojują.
Rosną brzuchy 9 miesięczne i te wieloletnie dozgonne.
Brzuchacenie - wietnamski sport narodowy..a no i karczowanie, bo gdzieś ten mięśni inaczej bezmiar trenować należy. Gonią z planem gnoje, giną zwierzęta, gniją truchła. Pełen betonu sukces.
Każdemu należy tu się puchar. Za co? Tak, na zachęte. E tam, trofeum takie. Zapakuj w celofan i wyrzuć do rzeki Saigon.
Tak więc betonem i plastikiem Wietnam płynie, a sportowcy do góry brzuchem.
RnB kogutów cieńkich, pianie wysokie z głośników karaoke - zapiał chłopina jajek swych braki podkreślając.
Przynajmniej mu się nie pocą.
Wydaję się, ze jaja tylko kury w Wietnamie niosą.
Monday, June 8, 2015
Tuesday, May 26, 2015
Vietnumbnuts - Ryżu Ciułacze.
Stało się. Otworzyłem oczy i jestem w Wardzie – Sai gon.
Kelner, jeden z nielicznych szczęśliwców z białym uśmiechem szczerym -
niepewnie po wietnamsku, mówi po angielsku - ..long time no see...
Chmury dymu i myśli - Nowym Światem idę parę dni temu.
Lalka Prusa mnie nawet nie mignęła, dużo Silicon Proof lal chadza. Ust Botoxem pocałunek lalusia w sterydach lukru skradną.
Blichtr i splendor na oczy zaćmą się rzuciły. To nie ludzie...to lalcy!
4 miesiące wytrzymałem, prawdopodobnie nieruchawe schody ruchome Metra Świętokrzyska mnie spowolniły.
W Wietnamsku nie byłem 10 miesięcy, czy zmienił się przez ten rok wybrakowany?
Sajgoniewo?
Ogromne drzewa Dầu rái nad Nguyễn Huệ ulicą nie chronią cieniem swych metrów, Metru miejsca ustąpiły, choć żadne schody się tu (nie) ruszają jeszcze. Cenowo natomiast Wietnam bryluje i to na skalę nie azjatycką jedynie.
Nie skosztuję w Thảo Điền lunch special za Dongów 35 tysięcy, za 10 więcej razy cheeseburgera w Kokois nadęta Francuzka sprzedaje. Nietylko ceny frankońskie ale żabojadów w Dystrykcie 2 jakby więcej.
Gryzmakiem pełzającym..może jestem, jako artyst raczkuję, tędy niejako z urzędu pieniędzy nie mam. Podziękuję więc za flaka z serem w bułce napompowanej.
Wypuszczę się na rajd po południa stolicy. Paliwo!? ..uff.. nawet u wujka Ho tańsze. Spokojnie, skorumpowani odbiją sobie na wizach, nieskrępowani.
By wątpliwej po Wietnamie wojażach zaznać przyjemności, trzeba w regionie zapłacić najwięcej. Zapłaciłem, więc w Kokois nie bywam.
Jadę dalej. Mostem Sai gon wpadam w chmarę ryżu ciułaczy. Gdy uszy me Chip'a i Dale'a jazgot zaleje eunuszy, “Dorośnij!” ..krzyczeć mam ochotę – najbardziej kompleksowy i rozsądny psztyczek dla metra pięćdziesięciu w słomkowym kapeluszu.
Ryk, wpadłem w oko cyklonu, cisza, przed burzą cisza. Klakson, jeden, drugi, kolejne. Na Nguyễn Văn Linh sekcja dęta TIRów tornad ruszyła aleją.
Coś co zostało po zeszłorocznej porze deszczowej, niezaparzone instant leci mi w oczy. Horror dla wszystkich zmysłów. A jak deszcz to wszystko wleje Tobie w ślepia, to zapalenie spojówek jaskółką, nowego cyklu zwiastunem będzie.
Kończy się ten rok, uśpiony wracam do Dystryktu 8ego śpiący. W letargu czekam na zapalenie i do nowej pracy zapał. Amerykański sen głęboki, wszedł w stan alfa wietnamski. W niemych kafejkach, szydercza loża lokalna szczerzy się cynicznie, uśmiech nie oślepia jednak, zęby sadzą przypruszone albo w ogóle ich brak.
Gdy tak plują na Ciebie, tym bez fluoru szlamem, gdy widzisz te czerwone gały oszalałe, wystarczy uśmiech szczery i rozbrajasz ich z cynizmu giwery.
Tyle emocji dnia pierwszego. Przypomniałem sobie czemu tak bardzo wracać tu nie chciałem. Czemu tęskniłem, zapomnieć zdążyłem.
Pod fasadami wietnamskiej szklarni perfumowanej, zasilający kraj Mekong cuchnie, jak waniał rok temu. Tu pieska skosztujesz, tam policji dasz na piwo w łapę moczem zroszoną. Rzęsisty smogu deszcz wyświechtaną koszulinę na betonu odcień zabarwi.
Zabawnie.
Kelner, jeden z nielicznych szczęśliwców z białym uśmiechem szczerym -
niepewnie po wietnamsku, mówi po angielsku - ..long time no see...
Chmury dymu i myśli - Nowym Światem idę parę dni temu.
Lalka Prusa mnie nawet nie mignęła, dużo Silicon Proof lal chadza. Ust Botoxem pocałunek lalusia w sterydach lukru skradną.
Blichtr i splendor na oczy zaćmą się rzuciły. To nie ludzie...to lalcy!
4 miesiące wytrzymałem, prawdopodobnie nieruchawe schody ruchome Metra Świętokrzyska mnie spowolniły.
W Wietnamsku nie byłem 10 miesięcy, czy zmienił się przez ten rok wybrakowany?
Sajgoniewo?
Ogromne drzewa Dầu rái nad Nguyễn Huệ ulicą nie chronią cieniem swych metrów, Metru miejsca ustąpiły, choć żadne schody się tu (nie) ruszają jeszcze. Cenowo natomiast Wietnam bryluje i to na skalę nie azjatycką jedynie.
Nie skosztuję w Thảo Điền lunch special za Dongów 35 tysięcy, za 10 więcej razy cheeseburgera w Kokois nadęta Francuzka sprzedaje. Nietylko ceny frankońskie ale żabojadów w Dystrykcie 2 jakby więcej.
Gryzmakiem pełzającym..może jestem, jako artyst raczkuję, tędy niejako z urzędu pieniędzy nie mam. Podziękuję więc za flaka z serem w bułce napompowanej.
Wypuszczę się na rajd po południa stolicy. Paliwo!? ..uff.. nawet u wujka Ho tańsze. Spokojnie, skorumpowani odbiją sobie na wizach, nieskrępowani.
By wątpliwej po Wietnamie wojażach zaznać przyjemności, trzeba w regionie zapłacić najwięcej. Zapłaciłem, więc w Kokois nie bywam.
Jadę dalej. Mostem Sai gon wpadam w chmarę ryżu ciułaczy. Gdy uszy me Chip'a i Dale'a jazgot zaleje eunuszy, “Dorośnij!” ..krzyczeć mam ochotę – najbardziej kompleksowy i rozsądny psztyczek dla metra pięćdziesięciu w słomkowym kapeluszu.
Ryk, wpadłem w oko cyklonu, cisza, przed burzą cisza. Klakson, jeden, drugi, kolejne. Na Nguyễn Văn Linh sekcja dęta TIRów tornad ruszyła aleją.
Coś co zostało po zeszłorocznej porze deszczowej, niezaparzone instant leci mi w oczy. Horror dla wszystkich zmysłów. A jak deszcz to wszystko wleje Tobie w ślepia, to zapalenie spojówek jaskółką, nowego cyklu zwiastunem będzie.
Kończy się ten rok, uśpiony wracam do Dystryktu 8ego śpiący. W letargu czekam na zapalenie i do nowej pracy zapał. Amerykański sen głęboki, wszedł w stan alfa wietnamski. W niemych kafejkach, szydercza loża lokalna szczerzy się cynicznie, uśmiech nie oślepia jednak, zęby sadzą przypruszone albo w ogóle ich brak.
Gdy tak plują na Ciebie, tym bez fluoru szlamem, gdy widzisz te czerwone gały oszalałe, wystarczy uśmiech szczery i rozbrajasz ich z cynizmu giwery.
Tyle emocji dnia pierwszego. Przypomniałem sobie czemu tak bardzo wracać tu nie chciałem. Czemu tęskniłem, zapomnieć zdążyłem.
Pod fasadami wietnamskiej szklarni perfumowanej, zasilający kraj Mekong cuchnie, jak waniał rok temu. Tu pieska skosztujesz, tam policji dasz na piwo w łapę moczem zroszoną. Rzęsisty smogu deszcz wyświechtaną koszulinę na betonu odcień zabarwi.
Zabawnie.
Thursday, January 1, 2015
Słoicki spokój.
Od Terespola, miasta na Wschodzie, powraca sfora tych, którzy do
stracenia wiele nie mają. Duma przodków gdzieś czarną ziemnią na
kartoflisku przysypana. Tradycję ryby leszczowe w bużańskim mule
podgryzają. Córy i synowie wiejskiej krwawicy, marnotrawni na stolicę
żwawiej ruszą niż radzieccy pionierzy w sierpniu, czterdzieści cztery.
Myślę o tym wszystkim z Glinek, ulicą Kościuszkowców wracając. Dochodzę do Czecha.
Falochron Parku Sobieskiego Tsunami zatrzymać próbuje ale fala domy Świdermajer już zalała; dobrała się do całej Warszawy i bagnem w Kotlinie Warszawskiej osiadła.
Te sezonowe susze w grudniu i gdzieś w okolicach pierwszej wiosennej księżyca pełni, pozwalają po niecce swobodnie się przechadzać.
Ziemia tu cuchnie, sosny usychają.
Pomalujmy więc tę kupę różem z seledynu wesołego alternatywą.
Z drona lotu wygląda to wszystko jak Pańska Skórka kolorowo.
Gałczyński w grobie się przewraca, Tuwima dreszcz po kościach nagich przeszedł.
Czerwone..
a ja już dawno na Stradomskiej.
Ni zmarszczką niskie czoło, ni myślą nieskażone; skalp, przerośnięty pazur małego palca elegancko przeczesuje, by linię pod garnek zachować. Zwinnie multitool paznokieć, dentystyczny przegląd złotym zębom zrobi. Serdelkiem wskazującym, resztę ćwikły z atrybutu, swojej nad Warszawą, władzy wygrzebie.
O, zielone.
Ze słoickim spokojem, do Złotych, lewym pasem, Tarasów ruszy.
Myślę o tym wszystkim z Glinek, ulicą Kościuszkowców wracając. Dochodzę do Czecha.
Falochron Parku Sobieskiego Tsunami zatrzymać próbuje ale fala domy Świdermajer już zalała; dobrała się do całej Warszawy i bagnem w Kotlinie Warszawskiej osiadła.
Te sezonowe susze w grudniu i gdzieś w okolicach pierwszej wiosennej księżyca pełni, pozwalają po niecce swobodnie się przechadzać.
Ziemia tu cuchnie, sosny usychają.
Pomalujmy więc tę kupę różem z seledynu wesołego alternatywą.
Z drona lotu wygląda to wszystko jak Pańska Skórka kolorowo.
Gałczyński w grobie się przewraca, Tuwima dreszcz po kościach nagich przeszedł.
Czerwone..
a ja już dawno na Stradomskiej.
Ni zmarszczką niskie czoło, ni myślą nieskażone; skalp, przerośnięty pazur małego palca elegancko przeczesuje, by linię pod garnek zachować. Zwinnie multitool paznokieć, dentystyczny przegląd złotym zębom zrobi. Serdelkiem wskazującym, resztę ćwikły z atrybutu, swojej nad Warszawą, władzy wygrzebie.
O, zielone.
Ze słoickim spokojem, do Złotych, lewym pasem, Tarasów ruszy.
Subscribe to:
Posts (Atom)