Friday, November 21, 2014

Bitter Sweet

Chciałbym wszystko zresetować, zrestartować swoje do Ameryki nastawienie. 6 miesiąc mija, a mnie wciąż odbija się cuchnącym phó, tynktura na wężu pędzoną. W nocy, przez dziurę w poduszce , biorąc klucz od Alicji, wymykam się na Cuesta del Realejo. Echo, które gdzieś zagubiło się w labiryntach Albayzín powtarza, że człowiek jest elastyczny i dostosuje się do wszystkiego. Taki permanentny syndrom Sztokholmu..Seattle.
Nie byłem może nad Bajkałem, nie wspiąłem się na Kilimandżaro (jeszcze) ale podróże to proza mojego długowłosego życia Cygana (określił mnie tak mój brat, za którym cholernie tęsknię nienomadycznym, cholera!) Przestępuję z powsi na drugą nogę no i tęsknię. Z podróżowaniem tak właśnie jest. Przyjaciele instant. Poznajesz ludzi, którym wiesz, że powiesz do kłamliwe widzenia. Oni też świadomie powtórzą to same łgarstwo, ale przez kilka miesięcy dają to co mają najlepszego.
Niestety tak jak Hofman Adam, bilokacji daru nie posiadam.
Każdy powrót to kac.
Po 17 godzinnej podróży, próbuję sztucznie zapełnić lag, który zostawił po sobie JumboJet. Godzin s i e d e m n a ś c i e, niby doba niecała.
Reisefieber.
Zgrzytam, przez sen zęby kruszę. Widzę to w półśnie.
Polska, Okęcie, szpital, dentysta (Jezu, jak ja się boję "borowania")..śledzik, nalewka, Talizman, Piotrkówko, Okęcie.
Co dalej? Gdzie ciągnie mnie magiczny ja?
Cederberg. Południowo-afrykańska w Północnej Ameryce herbaciarnia.
Łyk rooibos, potem dwa i nie mogę w nocy spać.
Nieprzytomny wraz z gówniarzami przy przeprowadzkach.
- Ej, pamiętasz jakie zlecenia mieliśmy przyjemność w piątek?
- Nie pamiętam, przyjemne nie są już dla mnie od dawna.
Wypalam się, a właściwie już tylko tlę. To chyba moment, żeby wracać. 5 grudnia - 
Polska, Okęcie, szpital, dentysta (Jezu, wciąż się boję)..śledzik, nalewka, Talizman, Piotrkówko, Okęcie.
Czarna mewa goni białą mewę.





Monday, October 27, 2014

Greater Seattle.

Jak słyszę "za chlebem" to mam ochotę chlastać po gębie tych, którzy wzdychają za USA.
$3.99 za bochen razowy.
Tu płaci się sowicie za zdrowie ale lukrowany pączek pyzaty plus film w Netflix'ie to może dolar z kawałkiem. Sofę można na raty kupić albo jak ktoś ma wolę, w dobrym Goodwill'u, za srogie centy - mebel warto mieć czy jesz pączki czy razowca. Matematycznie i leniwie dużo tłuściochów wychodzi by żelatyny krokiem ruszyć w stronę Dick's'a, legendy Stanu Waszyngton.

Good Morning, Seattle!

Chciałbym zapieć jak Robin Williams w pewnym filmie o podobnym tytule. Godzina 6 minut 30. tvn24kropkapeel. Władimir Hijo de Grandísima Puta gra Zachodowi na nosie; PieS warczy na łańcuchu grubasa kurdupla, kąsa przy Wiejskiej ulicy miasta Warszawy; Efekt Cieplarniany i jeszcze tylko czekam aż zima zaskoczy drogowców.

Zwlokłem się z łóżka. Ciemna piwnica, ciemne skarpetki - nie mogę znaleźć. Klnę pod nosem. Niedokarmiane płótna na olej czekają głodne lniany. Odwracam wzrok, póki co ubarwiam tylko język.
Ciemne skarpetki mokre na bladych stopach zimnych. Chłodne jajko twarde z drogiego razowca miękiego własnie wysypało się.

Biegnę "na autobus". Tak zaczynam swój biathlon. Zaraz czeka mnie ciężarów dźwiganie.
Docieram do Sodo. Metamfetaminowy raj. The tweakers w letargu gdzieś pod asfaltem, cienie wyjdą na żer po południu, o nieludzkich godzinach wczesnych.
Colorado Street - kolejowych korowód torów niekolorowych, zabiera mnie pod numer 4635.

Zanim chycę meble, tudzież pakunki paczki by nabrać tężyzny i od dźwigania..pleców bólu; biegiem się puszczę do Marathonu - z silnikiem Diesel'a, pojazdu dostawczego.
Derek Urban Delivery Service firmę atlety formą firmuje. Babcia Ruby nieświętej pamięci, na drugie Lee wnukowi dała. Codzienny pacierz do Roberta E. Lee generała, poranny- Wróć murzyna w kajdanach żelaznych. W złotych łańcuchach spełnienie babcinej modlitwy chodzi. De'Anthony się zwie i $12.5, co godzinę, Derek Lee Duryea mu za tę biżuterię płaci.
Łańcucha nie mam ale powiedzieć żem biały, nie powiem.

Szary wracam do domu z pracy na czarno. Słońce grzeje tak jak 3 narkomanów heroinę w vanie zaparkowanym gdzieś w okolicach Spokane i 4th Avenue. Z Sodo na Północ do Dexter Avenue (Queen Anne) dostać się muszę.
Najpierw Downtown.
Heroiny amatorów zombie wcielenia wyparły tu hordy metamfetaminy upiorów. Monolog/dialog demona z ciałem, które przez moc kryształu posiadł. Kiwa, trzęsie się, w spazmach gderliwe ciało kruche. Narkotykiem silne, chichot z piersi wklęsłej wydarło. Zamykam oczy. Czy ja śnię? Czy normalny jedyny jestem? Może nienormalny nieliczny..jeden. W autobusie.

"This is stalkin'..they call it stalkin' " - powtarza pani murzynka głosem Tanity Tikaram, narkotyczna tantra.
Jesień.
Deszczem Seattle płacze, nabytą ma wadę serca - całe Downtown to chory organ. Nie znalazło miasto Religi Zbigniewa, na OIOMie nie czeka na przeszczep. Z taką wadą można żyć (ile?). Przypudrujemy trochę prorodzinną, niską zabudową dzielnic bogatych. Pani przedszkolanka miła, jointa nie rzuci, na chodniku nie zadepczę, bo to co Jaś znajdzie grająć w klasy, być może John sprzeda małoletnim, mając doświadczenie klas wielu..i nauczy się dziatwa by nie rzucać kiepów na ulicę, bo marihuana jest legalna w Stanie Waszyngton..

Granada w oparach haszyszu, na głoda tapas i piwo 4%. Taki na malafollá sposób.

Polska jak to Polandia. Wóda..chlanie. Stadionowi ułani bez skrzydeł i bez rodowodu..powodu.

A Seattle..zaropiała żyła University Way..The Ave. Tędy płynie heroina nieprzerwanie, transfuzją sączy się w Frankensteina eksperymenty nieudane. W latach 90tych ubiegłego wieku ludzie wykańczali się przy grunge'u i punk rocku. Niewiele się zmieniło. Może poza tym, że w radiu uniseksualny głos muzyki popularnej przeważa.
Słowo grunge w brudnych zlewach narodziło się; w zatkanych brodzikach zapyziałych zupą gęstą osiadło by wzbudzać obrzydzenie wśród mieszkańców amerykańskiego Pacific Northwest. Sedyment wybieliła piosenka Bleach Nirvany, tak jak inne innych wielkich małego Seattle. Melvins? Na koncercie w sobotę byłem, potwierdzam. Chociaż to bardziej stoner rock.

A w Marathonie płynie techno. Jem drogą kanapkę, by mieć energię do dźwigania drogiej kanapy; mebla, który zaraz dostarczymy do bogatego klienta w Bellevue, a może Belltown. Załkałem w Issaquah, bo plecy mnie bolą pod koniec dnia pracy. Niczym Wiedźmin przez Downtown przemknąłem.
Dexter Avenue.
Sanktuarium zachodzącego nad Jeziorem Union słońca.
Chcę popisać, porysować pragnę. Od niechcenia położe się.
Ciemne skarpety mokre na bladych mych stopach zimnych. Niech pozostaną splecione w uścisku nieromantycznym. Lodowaty kominek straszy bezzębną paszczą swą. Ja momentalnie zasypiam.

W niemytym zalega zlewie grunge.


Thursday, May 22, 2014

Kukurydziane snaki wietnamskie.

Olaboga zasilłem w końcu bloga.
To chyba ostatni z Wietnamu gryzm, bazgr pyzaty.
Do pieśni dzisiejszej, tkliwej natchnęły mnie niewiasty dwie nieletnie. W życiu moim zwykłym niezwykłe Daria i Maria pojawiły się. Lat 9 chyba. Na kontraktach rodzice konkretnych konkretni, chcieli by to bym ja powyłamywał nogi w stole, przy którym pociechy ni bigosu ni polskiego ugryźć nie pragną (kto w język gryźć się lubi). "Snaków" glutem gęby i dziurawe zaklajstrują zęby. Takie zamiast polskiego ZPTy. Przyjemne z pożytecznym, więc Adama Słodowego słodyczy zajęć jego zaznać nie pragną.
Adam w Polsce dogorywa, a to ja mam ze Szczebrzeszyna chrząszcza w kiblu ubić. Szczerzy się Szczebrzeszyniak szczerze, w toalecie popłoch wzbudza, a rodzice na myśl o powrocie do Rzeczpospolitej z niepiśmiennym gówniarstwem, niepospolitej dostają sraczki.
Gdzie się tu opróżnić zatem, gdy dopadło nagle tatę?
Na co czekasz?! Chyć podbierak, bo mi puścił wątły zwieracz.
Głośno potwór w kiblu bzyczy, eksmitujcie go na smyczy.
Wściekłym pędem do ogrodu, ach narobił papa smrodu.
Chwycę zatem ja chrabaszcza, pofruń, mały w polskie gąszcza.

Tak, mają rodzice zagwostkę i nie chodzi tylko o rozwolnienie. Jak tu pokazać się w Polsze, z wietnamską krwawicą niemałą, jeśli dziewczynkom bambus z japonek wystaje, a rodzicom z dupy. Bambus ma to do siebie, że szybko rośnie. Latają więc stada autochtonów przy tych botanicznych cudach polskich. Starego/młodego drzewa się nie przesadza. Jaki zatem będzie powrót do gęstej monokultury rodzimej. Skąd wziąć wietnamskich ogrodników, co w polski las ciemny wchodzić się boją.
Rozpacz, kolejna "snaków" paczka nerwowa. Zbyszek - nie rób dziewczynom dziś dyktanda, toż to raptem dwa miesiące po świętach. Otrząsnąć się pozwól.

Od ponad roku z małym człowiekiem niejednym pracuję. Nauczyła mnie dziatwa międzynarodowa (a więc kwestia uniwersalna), że człek na początku swego żywota pozostaje spierdolony. Spierdoliwszy rodzice paszczę na potwora małego rozdziawią i tu następuje zgrzyt, indywiduum rozpuszczone nie bardzo do stanu solidnego wrócić zamiar nosi. Pomógłby pas, pamiętający inne czasy, w piwnicy zapleśniał zapomniany. Co było pierwsze - jajko czy kura, a może kogut? Tego nie wiem ale beztroski rodzic radosny jak botoxem, czerep pociechy wypełnia, ten cymbał brzmiący fałszywie. Jankiela dlatego mało kto pamięta ale Dawida gwiazdę niejeden młody artysta, na rauszu raus jude chlap, upiększy biały mur smutny. Tumany tumanów nieletnich.
Uciekłem od przepychu na obczyźnie ojczystego dusznego. Z Thảo Điền do An Phú ruszam. Tu współpracę owocną z kolei z Korei kolegą podjąłem.
Jest to jednak odmiana jakaś od przaśnej Wietnamu gawiedzi; czerstwych rodaków potomków. Belfer jestem, nie niańka.

Z innych nowości to novosti głównie, bo z Mui Ne piszę i Rosjanie nie zawiedli. (patrz wpis z 26/7/13)
Stary niedźwiedź mocno śpi, 36 w cieniu..żeby go nie drażnić, co by swoją kosmatą łapą nie zrobił ze mnie kremu a'la Krym, dałem się porwać na południowy zachód od Phan Thiết - do Tiến Thành. Zobaczyłem niezrozumiały dla mnie, w ryczącym Wietnamie, świat opustoszały. Zapomnianych kurortów cmentarzysko bezkresne. Za dolarów pietnaście spędzę noc nad samym morzem. Ucichł naród wrzeszczący, zamilkł drugi chlejący. Powitały mnie gwiazdy..liczne, nieme, przyjazne.
Omijajcie z daleka Saigon i wietnamskie republiki rosyjskie, dlatego...

...że pewien nie jestem czy Wietnam jest destynacją, co z determinacją odwiedzić trza.
Kraj w litery kształcie "s"pecjalny jest jak panna wiejska na wydaniu szczerbata.
Cuchnie z gęby, Mekongu szlamem pluje. Leonardo Caprio di tutti Capri buziaka nie bardzo chce dać w gębę ryżą. Ryżowych pól tapetą, zadusiła baba wszystko co miała w sobie piękne. Sprzedaje w Photoshopie selfies obrobione. Takie brzydactwo wiecznie podjudzone, gderliwe, małe, zawsze niepocieszone.
Wydziera ci się w ucho megafonem przepalonego starucha co kalendarz skutecznie skopal roku siedemdziesiątego wieku dwudziestego.
- Gdzie z tym jadem do samolotu, pchasz się ropucho obrażona?!
Sam lecę do Malezji.
Georgetown, Penang.