Stało się. Otworzyłem oczy i jestem w Wardzie – Sai gon.
Kelner, jeden z nielicznych szczęśliwców z białym uśmiechem szczerym -
niepewnie po wietnamsku, mówi po angielsku - ..long time no see...
Chmury dymu i myśli - Nowym Światem idę parę dni temu.
Lalka Prusa mnie nawet nie mignęła, dużo Silicon Proof lal chadza. Ust Botoxem pocałunek lalusia w sterydach lukru skradną.
Blichtr i splendor na oczy zaćmą się rzuciły. To nie ludzie...to lalcy!
4 miesiące wytrzymałem, prawdopodobnie nieruchawe schody ruchome Metra Świętokrzyska mnie spowolniły.
W Wietnamsku nie byłem 10 miesięcy, czy zmienił się przez ten rok wybrakowany?
Sajgoniewo?
Ogromne drzewa Dầu rái nad Nguyễn Huệ ulicą nie chronią cieniem swych
metrów, Metru miejsca ustąpiły, choć żadne schody się tu (nie) ruszają
jeszcze. Cenowo natomiast Wietnam bryluje i to na skalę nie azjatycką
jedynie.
Nie skosztuję w Thảo Điền lunch special za Dongów 35 tysięcy, za 10
więcej razy cheeseburgera w Kokois nadęta Francuzka sprzedaje. Nietylko
ceny frankońskie ale żabojadów w Dystrykcie 2 jakby więcej.
Gryzmakiem pełzającym..może jestem, jako artyst raczkuję, tędy niejako z
urzędu pieniędzy nie mam. Podziękuję więc za flaka z serem w bułce
napompowanej.
Wypuszczę się na rajd po południa stolicy. Paliwo!? ..uff.. nawet u
wujka Ho tańsze. Spokojnie, skorumpowani odbiją sobie na wizach,
nieskrępowani.
By wątpliwej po Wietnamie wojażach zaznać przyjemności, trzeba w
regionie zapłacić najwięcej. Zapłaciłem, więc w Kokois nie bywam.
Jadę dalej. Mostem Sai gon wpadam w chmarę ryżu ciułaczy. Gdy uszy me
Chip'a i Dale'a jazgot zaleje eunuszy, “Dorośnij!” ..krzyczeć mam ochotę
– najbardziej kompleksowy i rozsądny psztyczek dla metra pięćdziesięciu
w słomkowym kapeluszu.
Ryk, wpadłem w oko cyklonu, cisza, przed burzą cisza. Klakson, jeden,
drugi, kolejne. Na Nguyễn Văn Linh sekcja dęta TIRów tornad ruszyła
aleją.
Coś co zostało po zeszłorocznej porze deszczowej, niezaparzone instant
leci mi w oczy. Horror dla wszystkich zmysłów. A jak deszcz to wszystko
wleje Tobie w ślepia, to zapalenie spojówek jaskółką, nowego cyklu
zwiastunem będzie.
Kończy się ten rok, uśpiony wracam do Dystryktu 8ego śpiący. W letargu
czekam na zapalenie i do nowej pracy zapał. Amerykański sen głęboki,
wszedł w stan alfa wietnamski. W niemych kafejkach, szydercza loża
lokalna szczerzy się cynicznie, uśmiech nie oślepia jednak, zęby sadzą
przypruszone albo w ogóle ich brak.
Gdy tak plują na Ciebie, tym bez fluoru szlamem, gdy widzisz te czerwone
gały oszalałe, wystarczy uśmiech szczery i rozbrajasz ich z cynizmu
giwery.
Tyle emocji dnia pierwszego. Przypomniałem sobie czemu tak bardzo wracać tu nie chciałem. Czemu tęskniłem, zapomnieć zdążyłem.
Pod fasadami wietnamskiej szklarni perfumowanej, zasilający kraj Mekong
cuchnie, jak waniał rok temu. Tu pieska skosztujesz, tam policji dasz na
piwo w łapę moczem zroszoną. Rzęsisty smogu deszcz wyświechtaną
koszulinę na betonu odcień zabarwi.
Zabawnie.