Monday, October 28, 2013

Wietnamsk. Województwo Wietnamskie


Dostaję kurwicy.
Zmagam się z kurejwami i królewnami. Sorry, że tak z grubej rury ale dziś jechałem za ciężarówką i się nawdychałem.
Rzucałem kurwami (ale nic im się nie stało).
Są kurwy niezniszczalne, latają w powietrzu niczym superludzie. Rzuca sąsiad sąsiada zdzirą, a ta wysokim obcasem lakierowanego pantofla, z karata wbija Ci się w twarz. Podniesiesz tą gibką panią w peruce i ciśniesz w chama, co hamulców nie uznaje. Przejedzie koparka co właśnie spaliną chuchnęła ci w twarz, przetoczy się po kurwie. Wstanie baba, otrzepie się,  by nie straciła proca nic z mocy swej. A ta dziarska starsza pani, co jej kretyn w żółtym hełmie (drogówka) macha atrybutem swojej mizernej władzy przed twarzą. Chyci blać za kostkę i pouczy młokosa - Jak żeś taki szorstki z damą, na kurwę jedynie liczyć możesz.
Bęc obcasem w pysk.
Uciekłem ze skrzyżowania Hai Bà Trưng i Võ Thị Sáu, na którym kurwy mają pas startowy w godzinach szczytu. Ruszam po zestaw porannego błota, kawy i smogu. 50 tysięcy dongów ta przyjemność. Zimne mleko gratis!

Umarł generał Giap. 102 lata umierał. Bojąc się kostuchy, obiecał śmierci, że gorliwie wyręczy koleżankę nieśmiertelną po fachu. Odpowie mu, ostrząc kosę: Jakaś blada jestem, jade się opalać. Carpe czerwonym Diem, a ja karpię idę łowić.
Tak uszczknął jej setkę, wychylając dwie, dobili targu. Naostrzył i on swój oręż, by przez dwie dekady (szybko się znudził) wykrwawiać pochody francuskich i amerykańskich istnień. Niektóre umierały szybko, pewne wolno a inne ze strachu. Mało mu było, rozkręcał się dopiero z resztą, by te dwa zero ze stu z pompą kościstej damie zadedykować.
Posłał na śmierć rodaków swych morze. Wietnamskie Morze Czerwone, przeszedł generał Abraham, suchą stopą aż do Saigonu. Zaleje szkarłat, Wietnamu kwiatów pola.
Cieszy się Wietnam glebą urodzajną, którą dziś użyźni truchło Wielkiego Nawoźnika (?), Nawoźcy (?), gen. Giapa, lat 102.

Wzmożona aktywność ladacznic na drogach, by każdy miał szansę rzucić sobie, stojąc w korkach, przez kondukty żałobne generowanych.
Żałobne kurwy drogowe.
Są też płaczliwe kurwy pływaczki. Bo pada. Czasem lepiej przepłynąć niż przejechać. Kraulem kurwy pływają obok pojazdów unieruchomionych. Żabką wpłyną do domów, sklepów, barów i co łzą się rzuci w ten dzień deszczowy - ludowego komitetu dzielnicowego. Tu portrety wujka Ho zachodzą grzybem. Zarosły już maksymy, które strawą duchową dla Wietnamczyka, niczym kroplówka, przymusem być powinny. Kto sprawuje moralną pieczę nad tą populacją galopującą gdy wujek Ho na grzyby się wybrał?
Benjamin dobrotliwy Franklin.
W kieszeni niczym nie zarasta, co najwyżej tłustych paluchów tłuszczem, poklepywany przez rzeszę wietnamskich wielbicieli.
Palce różne, paznokietki wszystkie długie, co by nozdrza ceremonialnie oczyścić, lub wydłubać pozostałości z pozostałości uśmiechu białego.
Znają Benjamina wszyscy i Benjamin wszystkich też zna. Ma kolegów wielu, których zaprasza na azjatyckie salony słomiane. Benz Karl, z córką się w klapkach pojawia. Długim pazurem wyczesze szerść Armani Giorgio na plecach swych. W zapomnienie odchodzą tuzy czerwonej przeszłości wietnamskiej.
Niemęski paraduje kapitalizm we włosach blond, skarpety białe podbił mokasynem.
Nie wiem czy wujek wciąż uśmiecha się, z fungusa maską twarz zasłonił swą.
To wszystko przez deszcz.