Poranna dawka pyłu w oczy.. ale nie żałuję, że opuszczam Thao Dien, bo pora na Wietnamskie Przeboje.
Strona A.
1. Dziecko sąsiadów obdzierają ze skóry, który to już raz? To prawdziwy hit. Ja bym się już przyzwyczaił (do obdzierania).
2. Leniwe koty paradują przed, na metalowym łańcuchu, kundlem zrozpaczonym.
3. Dziewczęta siedemdziesięcioletnie o złom skrzeczą, szczękając Ukrainą, pojazdem łańcuchowym reklamują szrot.
Nie oglądam się, pędzę ulicami, gdzie w nazwach same Huye, Hyeny i inne hyihoczące potwory.
Płaszcz przywdziewam plastikowy - pora deszczowa.
Mkną po drogach biedronki w kropki różowe; błyszczą się zębami powyrywanymi, piraci dróg z ubytkami także. Rzęsiste strugi smogiem piaskują im twarze. Patrzę na falę skuterów przez ulewę płynącą i myślę sobie, że Wietnamczycy to naród piękny...nie bardzo.
Potwierdza to Olga, z Dżakarty wpadła przelotem.
- Nie martw się, Zbyszek, Indonezja też w piękności konkurach wypada blado (a niby tacy opaleni).
Brakuje mi Zachodu. Chcę, żeby ludzie uśmiechali się pełną półką, żeby w ogóle się uśmiechali.
To miał być przełom, a siedzę w barze gdzie kelnerka stoi do mnie bokiem. Wiem, może też nie ma czym się poszczerzyć ale myślę, że po prostu jest niemiła.
Świąteczne bombki, którymi upstrzony jest szary od papierosów sufit, jakoś świątecznie nie nastrajają.
Przerwa (nieświąteczna).
Co znajduje się poza Saigonem? Mekongu Delta jest i komary są ale to znam z Dystryktu 2.
Rzeką, w której pod koniec ubiegłego wieku wybito ostatnie krokodyle, kierujemy się na wyspy, gdzie skosztujemy wódki na wężu pędzonej. Dorzucą też skorpiona i kruka, dla smaku oczywiście. A może cukierki z Duriana? Rzygańsko na siódmy zagon gwarantowane. A na siódmym zagonie i tych nieobrzyganych zobaczysz owoce inne niż Durian... jeżeli wcześniej nie zjedzą cię komary. Mają wolne razem z nami. Żeśmy się zżyli bardzo. Braterstwo krwi. Dużo braci mam, co widzę na nogach głównie.
Nigdzie nie wdycha się tak spalin jak na łonie (martwej) natury. Wyziewy malowidła finezyjne rozlewają po powierzchni. Action Painting. Rzeka, bez krokodyli jałowa, niesie nas w kierunku pływających straganów. Towary te same co na jarmarkach Saigonu. W bonusie choroba lokomocyjna - jestem odporny, poza tym po Durianie nie mam czego zwracać.
Pora zawracać.
Mui Ne, rosyjski kurort w Wietnamie? Czemu Ne.
- Ona nie może być Rosjanką, bo się uśmiecha. - wyrywa się Oldze.
Jakaś inna blada twarz szczerzy się do Morza Południowochińskiego.
Gdzie Rosjanie w takim razie?
Na pewno są w Rosji...i właśnie tu - na wybrzeżu Wietnamu.
O! Jest cyrylica, więc Cyryl zapewne też gdzieś.
Dziś pada ale wciąż wierzymy w złote na plaży łańcuchy i jednakowoż zęby. Tyle mafii nie zobaczysz nawet w filmach Scorsese Martina.
Patrzą miejscowi wilkiem na rosyjskiego niedźwiedzia - nam też się obrywa, po kieszeniach przede wszystkim.
Nie uśmiecha się Wietnamczyk i tym razem nie chodzi tylko o dentystyczne braki. Rosjanin też nie bardzo paszczę wentyluje swą. Czemuż to, jeżeli w jamie twarzy ma tyle złota co Fort Knox?
Czy to legenda o złotych w szczęce zębach?
Zadyszany, marszobiegiem do monopolowego, chciwie łyka powietrze nasz oprycznik. Tuż przed tym jak zaleje swój organizm nie tylko tlenem, pojawia się krótka chwila długo oczekiwanej prawdy. Gdy tak mocował się z butelką we francuskim pocałunku, odsłonil swoje w japie depozyty - nad deszczową mieściną pojawiła się tęcza.
Nie wszystko słońce co się w Mui Ne świeci.
Świeci się Wietnamczykom nie tylko w monopolowym ale wszędzie tam gdzie złota biżuteria na zewnątrz i wewnątrz ustrojowa. Porażający to blask. Przez zaciśnięte szczęki nagie wycedzi spasiba ekspedient cherlawy. Wręczając Stolicznają, obwącha wilk niedźwiedzia. Dla niego jest tylko zwykłym kundlem, który kłania się wpół przed ogorzałym brzuchem rosyjskim. Znalazł metodę Cyryl w portfelu grubym jak własny mięsień piwny.
Zbieg okoliczności, właśnie skończyłem "Rosję Putina" Politkowskiej.
Rozmawiam z właścicielką baru z sziszą. Spotkał się europejski Wschód z Bliskim Wschodem na Dalekim Wschodzie.
- Lubię Bilibina.
Przymilam się rosyjskiej matronie, której figura nijak komponawałaby się z krajobrazem Gułagu. Pieję już nad Riepinem Ilją. Rumieniec wstąpił na pucułowate, rozmówczyni mej, lica. Potem Bułhakow, lekka zaduma. Achmatowa - niepewność. Sołżenicyn - przeciągam strunę. Politkowska - przeciągnąłem. Pozornie próbuję ratować sytuację Gorbaczowem (o którym Politkowska pisze, że przez Rosjan niezbyt był lubiany). Widzę, że sytuacja dla niemizernej damy jak Cud nad Wisłą, więc ostatnie cięcie.
- No a Putin to prawdziwy Czort Iwan.
To już koniec rozmowy. Uśmiechu nie ma. Za to nietylko lica rumiane ale i oczy też przekrwione. Organizm się zapowietrzył.
Znika gospodyni nasza, tak jak para z uszu, uszła w toalety czeluści. Tam da upust innym stanom skupienia. Część z nich zanieczyści morze, do którego za kilka godzin wskoczymy. Uwierzymy, że Wietnam to nie tylko Ho Chi Minh City ale również 3 tysiące kilometrów wybrzeża.
Akwen prawie jak Bałtyk. Są smażalnie, nie uraczysz tu pangi, co prawda ale kłębiące się na ruszcie ośmiornice czy krewetki bronią honoru w konfrontacji z rajską Polską nadmorską. Prawie z żalem przyglądam się pustym plażom lipcowym. 35 stopni w cieniu, a tu nie ma się komu na słońce poskarżyć. Zero integracji z miejscowymi. Zostawili nam kilkaset metrów plaży. Ni żywej, ni martwej duszy. Odgrodzili sie pasem palmowego lasu.
Nie to co w Polsce - panowie we fryzurkach na lato praktycznych, zapraszają cię ochoczo do podzielenia się zawartością portfela, tudzież kieszeni twych. Taka bezterminowa pożyczka na napoje różne. Entuzjastycznie cię witają. Nieraz ręka ich nielekka, zupełnie przypadkiem szuka odpoczynku w okolicy trzonowców, które odsłoniłeś w zachwycie nad legendarną polską gościnnością.
Chwaląc się Adidasa, zapachem butów nowych, nieopatrznie stópkę omskną, pepegiem wytrą zasmarkany nos. Integracja...
Białe skarpetki i sandały by nie pobrudzić nóżek ani plaży.
Ich troje małoletnie rozwrzeszczane na ręczniku.
Ich troje pełnoletnie fałszujące w radioodbiorniku.
Kultura...
- Synu, zdeponuj te puszki w krzakach.
...i Oświata.
A tu? Dzicz! Tylko czasem jakieś delfiny na horyzoncie.
Piję sok prosto z kokosa, bo nie mają szklanek - chyba palma mi odbiła.
Może..ale nie stać mnie, żeby z chłopakami w Chałupach się integrować, a potem wylądować w Rowach.
Znikają homonta złote, znikają z nimi tęcze. Wracamy do Saigonu.
Strona B
1. Karaoke - śpiewają z taką pasją, że ścina wosk w uszach.
2. Dziecko sąsiadów przestali obdzierać, szczeka więc na koty, bo pies ma już chrypę.
3. A ja śpiewam - płynie Mekong jak Wisła szeroka...
tęsknię już za domem.